Założę się, że nie tylko na mnie wiele publicznych dyskusji o sprawach dla nas istotnych działa przygnębiająco. Często wręcz denerwująco – nie chcę użyć dosadniejszego określenia. Jeśli bierze w nich udział kilka osób, reprezentujących różne opcje polityczne, to wszystkie te „debaty” w mediach, zarówno tych prawomyślnych jak i komercyjnych, te „Salony polityczne”, „Kawy na ławę”,  „Woronicza 17”, „Minęła 20”„Śniadania/Poranki w…”, „Warto rozmawiać „ i podobne, przeradzają się z reguły w kłótnie, często brutalne, nawet jeśli prowadzący dziennikarze usiłują nad tym zapanować i uzyskać jakąś wartość dodaną, jakieś porozumienie. Nie chce mi się wierzyć, żeby osoby biorące w nich udział nie miały okazji albo same zaznajomić się zasadami dotyczącymi uczestniczenia w tego rodzaju audycjach, ani nie były przynajmniej przed wejściem do studia poinformowane przez gospodarza o konieczności przestrzegania podstawowych reguł.

Nieprawdopodobne wydaje mi się tym bardziej, żeby o tym jak powinni zachowywać się uczestnicy obrad parlamentarnych nie mieli pojęcia nasi posłowie, ci najlepsi z najlepszych, desygnowani do sejmu ( w senacie nie jest o wiele lepiej) przez ugrupowania polityczne w następstwie wyborów. Ale chyba jednak tak jest! I nieodparcie nasuwa się wniosek, że polskiej klasie politycznej brak „kindersztuby”, brak świadomości, że demokracja wymaga nieustającej, mądrej i skutecznej debaty, a nawet jeszcze dosadniej: że demokracja to debata.

Powinniśmy wszyscy zdawać sobie sprawę z tego, że w tej dziedzinie jest wiele do zrobienia jeśli nie chcemy, aby nadal marnotrawiona była energia społeczna i tracone były szanse na prowadzenie racjonalnej polityki społecznej i gospodarczej. Dotyczy to oczywiście sposobu prowadzenia dyskursu i wypracowywania consensusu na każdym poziomie – od społeczności lokalnych do gremiów decydujących o losach państwa. Ci spośród nas, którzy mieli okazję uczestniczenia w sesjach Rady Miejskiej w Łomiankach, obojętnie czy jako dyskutanci, członkowie Rady, czy tylko jako obserwatorzy, mogliby chyba niejedno na ten temat powiedzieć. Niejednokrotnie bywała to w przeszłości „walka na śmierć i życie” – czy to najlepsza droga do załatwiania spraw nurtujących mieszkańców, usuwania problemów?

Jak się choć trochę zastanowić, to jest oczywiste (wiedzieli o tym już Grecy i Rzymianie), że mężem stanu, prościej: skutecznym politykiem, może być tylko ten, kto potrafi dobrze i zrozumiale nazwać odczucia i cele zbiorowości. Nie musi tego wykrzyczeć, musi umieć spokojnie przekonać o tym rozmówców, potencjalnych wyborców, przeciwników politycznych, dowodząc przy tym, że wie jak zrealizować to, czego społeczność oczekuje. Tę wiarygodność uzyska, jeśli potrafi argumentować, jeśli ma umiejętność przekonywania. Tego wszystkiego można (ale i trzeba) po prostu się nauczyć – nikt się z tym nie rodzi. Bardzo przydałoby się możliwie częste „ćwiczenie na sucho”.

Jest wiele nieporozumień, jeśli chodzi o sposób w jaki dochodzi się do mistrzostwa w tej dziedzinie i osiąga się sukces w sytuacjach kiedy konfrontuje się swoje poglądy z przekonaniami i interesami innych. A przecież na ten temat napisano już dawno wiele książek, rozpraw teoretycznych i wystarczy sięgnąć po nie, by zrozumieć w czym rzecz i skorzystać z podpowiedzi tam zawartych. Jedna z najważniejszych rad dotyczy precyzyjnego nazwania celu jaki stawia się sobie w starciu słownym i wykluczenia myślenia o tym, że finalnym efektem musi być definitywna wygrana jednej ze stron i przegrana drugiej. Ten prosty zabieg powoduje, że nie ulega się panice, kiedy w trakcie dyskusji przeciwnik zyskuje przewagę w jakimś punkcie. Nie popada się dzięki temu w skrajności, tzn. że ani nie broni się ze wszystkich sił, wbrew zdrowemu rozsądkowi, swojego stanowiska, ani nie wysyła natychmiast sygnału: poddaję się. Spokojnie kontynuuję rozmowę, rozszerzam i pogłębiam temat, formułuję nowe argumenty.

Takie zdroworozsądkowe podejście do debat, a właściwie do wszelkiego rodzaju dyskusji, także do rozmów towarzyskich, wymaga – jeśli chce się być traktowanym poważnie, jako równoprawny i godny szacunku partner – z jednej strony umiejętności analitycznych, tzn. autentycznego rozumienia zarówno tematyki jak i sensu argumentów adwersarza, z drugiej strony – kreatywności, zdolności do konstruowania własnej argumentacji i elastycznego dostosowywania jej do przebiegu dyskusji. Nie wolno jednak, a o tym albo zdają się nie wiedzieć, albo nie pamiętają o tym liczni uczestnicy polskich debat publicznych, traktować uczestnictwa w nich jak występ, okazję do popisywania się wiedzą i erudycją, albo jako sport i powodować się chęcią zdominowania innych. Do najczęstszych błędów popełnianych przy każdej niemal okazji przez dyskutujących emocjonalnie naszych polityków należą –  obok lapsusów wynikających z zacietrzewienia – takie grzechy, jak stosowanie inwektyw osobistych (ad personam), zakłócanie wypowiedzi innych osób, unikanie konkretnych odpowiedzi i wypowiadanie się nie na temat, zbyt długie wypowiedzi, często niestety też używanie słów i zwrotów obraźliwych. Niewielu też uwzględnia możliwość zjednywania sobie rozmówców przy pomocy bardzo prostych sposobów (technik oratorskich), np. uprzejme powitanie, wtrącanie zwrotów grzecznościowych, humorystycznych wtrętów, sygnalizowanie empatii itp.

Najbardziej klasycznym sposobem wprawiania się w sztuce dyskutowania jest uczestniczenie w tzw. „debatach oksfordzkich”, których kanon wypracowany został przez członków istniejącej już bez mała 200 lat Oksfordzkiej Unii Debatanckiej. Jest zresztą tych teoretycznych podstaw i reguł dotyczących debatowania wiele i nie ma sensu ich szczegółowe opisywanie, ale chciałbym podkreślić, że ważne jest zapoznawanie się z nimi przez dzieci i młodzież już w szkole. Bez wpojenia młodzieży kultury dyskutowania nie będzie społeczeństwa obywatelskiego. Na szczęście już tak się dzieje – z różną intensywnością w różnych szkołach mówi się o tym na lekcjach języka polskiego, wiedzy o społeczeństwie – a konkursy organizowane przez szkoły i niektóre stowarzyszenia (zainicjowała takie imprezy Fundacja im. Batorego) przyniosły nawet efekty w postaci sukcesów polskich drużyn w konfrontacji międzynarodowej.

Wydaje mi się, że Łomianki, korzystając z doświadczeń od niedawna działającej Gdańskiej Akademii Debaty, a leżące tak blisko stolicy, wyposażone przecież w niezbędną do tego infrastrukturą (ICDS, Centrum Kultury), mogłyby mieć ambicję stworzenia czegoś w rodzaju Centrum Debat. Tematów na pewno nie zabraknie i to nie tylko bliskich nam, lokalnych (przyniesie je kampania wyborcza w nadmiarze), ale i uniwersalnych, tych interesujących wszystkich na co dzień i tych dotyczących przyszłości.

I zupełnie na koniec chcę zasugerować, aby – przynajmniej od czasu do czasu i nie tylko w rozmowach „lżejszego kalibru”, w kontaktach towarzyskich – przystępować do przekonywania rozmówcy z wzajemną gotowością do przyjmowania jego poglądów, do uczenia się od niego. A finał w postaci uzgodnionego stanowiska jest często nie tyle kompromisem, ile czymś, co chętnie wspólnie nazwiemy „rozwiązaniem optymalnym ”. To wspaniałe uczucie!

Mateusz Kujawa